Legionisci.com




2207101





Latem 1974 roku Polska zajęła 3 miejsce na Mistrzostwach Świata, a Kazik został wybrany trzecim piłkarzem świata. Wg "France Football" został sklasyfikowany na 3 miejscu obok Cruyffa i Beckenbauera. W tym samym roku niemiecki "Kicker" przyznał Deynie "Brązową Piłkę" dla trzeciego piłkarza świata. Obok tych samych tak jak w RFN. Polacy zrobili furorę. Co wtedy pisano o nich i o Deynie?

Harry Valerin - (zachodnioniemiecki dziennikarz i teoretyk futbolu): "Świat się dowiedział, że nowy Rivera, nowy Gerson, nowy Netzer przybył do RFN z kraju, który dotychczas uchodził za piłkarską prowincję. Po zakończeniu mistrzostw zyskał Deyna miano najlepszego gracza środka pola na świecie. Jego atutami w grze nie jest szybkość i bojowość, jak u Gersona lub Netzera. Polak jest większym od nich artystą, takim jak Gianni Rivera, z tą jednak różnicą, że o ile Włoch umiał genialnie zainicjować akcję, o tyle Polak jest piłkarzem, który nie tylko sam kieruje grą całego napadu, ale również z niespotykaną siłą i precyzją sam potrafi strzelać na bramkę. Deyna jest zawodnikiem, który narzuca napastnikom takie, a nie inne tempo gry".

Hubert Burda - (zachodnioniemiecki dziennikarz): "Polak Deyna nie był w swoich akcjach tak prostolinijny jak Neeskens, ale dzięki rozumnym podaniom i dużej pracowitości porządkował grę w swoim zespole".

Hennes Weisweiler - (znany trener): "Polscy piłkarze pokazali to wszystko, co w tych mistrzostwach było najlepsze. Tacy zawodnicy jak rozgrywający Kazimierz Deyna reprezentowali chwytający za serce, świeży futbol ofensywny". Gazeta "Muenchner Merkur", po wygranym 3:2 meczu z Argentyną: "Polacy pokazali najbardziej nowoczesny styl. Ich numer 12, kapitan drużyny Kazimierz Deyna - to doskonały gracz, który z piłką przy nodze pokonywał spacerkiem obronę argentyńską, niby człowiek, który na filmie przechodzi przez ścianę".

Gazeta "La Libre Belgique": "Deyna - strateg, którego można porównać tylko do Beckenbauera".

Trzy miesiące po mistrzostwach Kazimierz Deyna został awansowany na podporucznika. To co było najszczęśliwsze stało się początkiem końca. Mistrzostwa w RFN i wszystko, co z nimi związane, przewróciły do góry nogami polski futbol. Zmieniła się mentalność piłkarzy, działaczy i sędziów. Dwa lata później reprezentacja zdobyła "tylko" srebrny medal na igrzyskach w Montrealu, z kadry odszedł Kazimierz Górski, w polskich klubach również działy się różne rzeczy. W połowie 1975 trenerem Legii zostaje Andrzej Strejlau, zdawać się mogło, że Legia może iść w górę. Z zespołu pamiętającego "złoty przełom" lat 60. i 70. pozostali już tylko Deyna, Pieszko, i Ćmikiewicz oraz Brychyczy... na ławce trenerskiej. Nic dziwnego, że gra wyglądała tak, jak przebudowująca się drużyna - 3:2 z Lechem i 2:0 z Polonią Bytom na początek rozgrywek, a potem 0:6 ze Stalą w Mielcu, a wkrótce także 0:6 z Szombierkami w Bytomiu. Za to sam Deyna też nie miał szczęścia podczas spotkania z Górnikiem. Zabrzanie grali lepiej, Andrzeja Szarmacha znów nie można było upilnować, strzelił dwie bramki, a piłkarze Legii i cały stadion byli wściekli. Deynę pilnował Henryk Wieczorek, na ogół czysto grający obrońca, w dodatku kolega Kazia z reprezentacji. Ale pilnowanie "Kaki" bez fauli było prawie niemożliwe. Wieczorek też się tego nie ustrzegł, kopnął legionistę z tyłu i wtedy Deyna nie wytrzymał nerwowo. Złapał piłkę i z całej siły kopnął ją w zabrzanina. Działo się to po gwizdku, którym arbiter oznajmiał nieczyste zagranie Wieczorka, a więc jedyną karą dla Deyny mogła być czerwona kartka. Szok, bo to jedyny taki przypadek w karierze "Kaki". Na marginesie - reakcja mediów była natychmiastowa, cała winę zrzuciły na... sędziego!

W roku 1977 Kazik kończył 30 lat. Z tej okazji został przeprowadzony wywiad dla "Piłki Nożnej". Oto fragment tego wywiadu: "Na moich nogach jest wiele śladów różnych meczów. Niejeden przeciwnik wolał od razu trafić w nogę, a nie w piłkę. Wyliczyłem sobie, że jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, mógłbym grać w piłkę do 33 roku życia. Mam dwa marzenia związane z reprezentacją - osiągnąć liczbę stu meczów i wyjechać na Mistrzostwa Świata. Jeśli to drugie stanie się faktem, właśnie w Argentynie, za rok pożegnam się z drużyną narodową. Chciałbym jednak ostatni mecz, taki naprawdę pożegnalny i uroczysty, rozegrać w Polsce, po powrocie z Ameryki Południowej. Zdobyłem chyba to, co w piłce możliwe było do zdobycia. Sporo było tych celów, apetyt rósł w miarę jedzenia. Kiedy byłem trampkarzem - chciałem grać w seniorach, później marzyłem o wspólnych występach w Legii z Brychyczym i Blautem. Następnym celem była reprezentacja, a kiedy i ona stała się faktem, chciałem być w niej najlepszy, pragnąłem też, żeby i ona okazała się najlepsza. Może jeszcze będzie. Zostałem królem strzelców Olimpiady, trzecim piłkarzem świata, wystąpiłem w jednej Drużynie Gwiazd z najlepszymi futbolistami globu. To wszystko mnie satysfakcjonuje. Tak. Osiągnąłem swój cel. Miałem propozycje gry w Saint Etienne, Milanie, Interze, Bayernie, Realu Madryt, AZ 76 Alkmaar, Neuchatel Xamax... Na przejście do Monaco namawiał mnie osobiście książę Rainier. Najdłużej rozważałem propozycję Realu, bo to było moje dziecięce marzenie" - dodał tylko - "ale gdzie tam, nie chcą mnie przecież puścić. Pewnie wyjadę, jak już nie będę mógł biegać. A kto mnie wtedy kupi?"

"Żołnierz Wolności" przeprowadził z nim wywiad, którego fragmenty przedrukowała niemal cała prasa, na polecenie Biura Prasy KC PZPR. Powiedział wtedy (a może nie powiedział, ale tak zostało wydrukowane): "...Moim celem jest gra w barwach CWKS Legia. Jest to dla mnie dużym zaszczytem, jak też bronienie honoru reprezentacji Polski. Moje życiowe losy związałem z Ludowym Wojskiem Polskim i jemu zamierzam dochować wierności... W życiu sportowca są przecież sprawy znacznie więcej warte niż dolary".

Po igrzyskach w Montrealu reprezentację Polski przejął Jacek Gmoch, rozpoczynając okres dwuipółletniej dyktatury. Zaczął wspaniale, od wyjazdowego zwycięstwa w meczu eliminacyjnym MŚ'78 z Portugalią. Wygrał też w Kopenhadze, na Cyprze, wreszcie w rewanżowych meczach z najtrudniejszymi rywalami na Stadionie Śląskim. To wtedy Kazimierz Deyna strzelił gola portugalskiemu bramkarzowi Manuelowi Bento bezpośrednio z rzutu rożnego. Ten gol i remis zdecydowały ostatecznie o drugim z kolei awansie do finałów Mistrzostw Świata. I do dziś niezrozumiała pozostaje atmosfera, towarzysząca wtedy Deynie. Był kapitanem drużyny, za którą cały kraj stał murem, jej najlepszym graczem, to on ostatecznie dokonał tego, po co sto tysięcy ludzi przyszło na stadion. Jak mu odpłacono? Porcją gwizdów, przeznaczoną zwykle dla przeciwników. Ciekawe ile by dziś dali ci co gwizdali, by urodził nam się taki drugi Deyna?? Pytam ile?!!! Dla Kazika argentyński Mundial nie wiązał się z żadnymi przyjemnościami. Nie tylko był słabszy od poprzedniego dla niego i zespołu, okazał się także pechowy z innych powodów. Po raz pierwszy od wielu lat pojawił się bowiem prawdziwy konkurent. Zbigniew Boniek był młodszy o prawie dziesięć lat, miał duży talent i umiał bić się o swoje. Rzut karny w meczu z Argentyną w Rosario. Złoty jubileusz i czarna chwila. Nikt nie zaprzeczy, że Deyna potrafił strzelać. W tym wypadku wszystko obróciło się przeciw niemu. W momencie karnego Argentyna prowadziła 1:0. Od jego strzału zależało czy wynik się zmieni. To jednak przeszkody chyba nie stanowiło. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi przeciw niemu - także nie. On już strzelał gole w równie trudnych sytuacjach. Rosjanom na Igrzyskach Olimpijskich, Jugosłowianom cztery lata wcześniej we Frankfurcie. Tym razem coś jednak przeszkodziło. Był to setny występ Deyny w reprezentacji Polski. Przed meczem kwiaty, owacje, artykuły w prasie. Setny mecz jako ósmy piłkarz na świecie. I to podczas finałów mistrzostw. Czy może być dla sportowca coś piękniejszego? Strzelić jeszcze bramkę, uczcić ten jubileusz, pokazać, że jeszcze jestem, zrobić prezent synowi, który kilka dni później kończył pięć lat. Kaziu jak zwykle wziął piłkę, bez słowa, na nikogo nie patrzył, z nikim nie rozmawiał. Podszedł do niego Boniek: - "Kaziu, jeśli nie czujesz się na siłach, może ja strzelę.." Boniek był ostatnią osobą, na rzecz której Kazik zrzekłby się tego karnego. Chciał strzelić jak nigdy dotąd. I nie wytrzymał. Zawiódł po raz pierwszy. Strzelił jak Marićovi w 74 roku. Argentyński bramkarz Matildo Fillol był wtedy w RFN i wyciągnął wnioski. Tak Deyna żegnał się z reprezentacją. Tydzień później rozegrał w niej ostatni mecz - z Brazylią, a o karnym nigdy nie chciał mówić.

Świat o Deynie jednak nie zapomniał. Jeden niecelny strzał nie mógł przekreślić długoletniej wielkiej kariery. Pele, który już podczas mistrzostw w RFN wynosił pod niebiosa Deynę, teraz zaprosił go wraz z małżonką do Nowego Jorku, na mecz Cosmos - Reszta Świata. Mecz odbył się 30 sierpnia 1978 roku na stadionie Giants i zakończył remisem 2:2. W Cosmosie grali miedzy innymi: Franz Beckenbauer, Brazylijczyk Carlos Alberto, Giorgio Chinaglia z Włoch i gościnnie Johan Cruyff. Zaś w zespole Reszty Świata takie gwiazdy jak: brazylijski bramkarz Leao, argentyńscy mistrzowie świata Jorge Olguin, Alberto Tarantini i Americo Gallego, Holendrzy Johnny Rep, Wim Rijsbergen, Peruwiańczyk Teofilo Cubillas, Brazylijczyk Roberto Rivelino i Polacy Grzegorz Lato i Zbigniew Boniek. Jan Tomaszewski nie mógł skorzystać z zaproszenia, ponieważ debiutował w Berschot Antwerpia. Na po meczowym bankiecie w hotelu Plaza do Kazika podszedł Pele, w towarzystwie właściciela Cosmosu, tureckiego multimilionera Erteguna, znacznie młodszego od Deyny i powiedział: "Słuchaj, Kaz, bardzo nam się podobała twoja gra. Może chciałbyś zostać w Nowym Jorku. Mamy tu niezłą drużynę. W ataku grałby Cruyff z Chinaglią, a w pomocy ty, Beckenbauer i Rivelino. Co ty na to?" Kazik nie wyraził zgody. Trzy tygodnie wcześniej prezydent Manchesteru City wystąpił o pozwolenie na pracę w Anglii dla Deyny. Ostatnia szansa przybrała realne kształty. Dostał pozwolenie na wyjazd do kraju będącego członkiem NATO. Grał w Legii do końca pod kierunkiem Andrzeja Strejlaua. 28 października 1978 roku rozegrał mecz, który pamięta się latami. Prowadzona przez Antoniego Piechniczka Odra z Józefem Młynarczykiem i Romanem Wójcickim pokonała Legię 5:3 w Warszawie. Ale dwie z tych trzech bramek strzelił właśnie Deyna. Były to ostatnie gole jakie strzelił w barwach Legii i ostatnie w Polsce. Tak wspomina jedną z bramek Młynarczyk: "...Piłka leciała nade mną, byłem przekonany, że ominie bramkę, ale nagle spadła za mną, niemal dosłownie "za kołnierz" jak to zwykliśmy określać".7 listopada 1978 roku wyjechał z żoną i synem do Manchesteru. Z Polską ostatecznie pożegnał się 18 września 1979 roku. Na Stadionie Wojska Polskiego zagrał pół meczu w białej koszulce Legii, a drugą w błękitnej Manchesteru City. Obydwie miały na plecach numer 10.

7 listopada 1978 roku wyjechał z Polski, a 9 listopada podpisał kontrakt, mimo że oficjalną zgodę PZPN otrzymał dopiero dwa tygodnie później. Jego manager Ted Miodonski, mieszkający w Kaliforni, doprowadził swoje trzymiesięczne zabiegi, w których udział brał prezes Manchesteru City Peter Swales i sekretarz Bernard Halford do szczęśliwego - jak się wówczas wydawało - końca. Manchester City zapłacił sto tysięcy funtów, zobowiązał się do rozegrania z Legią dwóch meczów - w Warszawie i Anglii oraz do przekazania stronie polskiej jednego kompletu sprzętu Adidasa. Ponieważ nie określono jakiego, bo mało kto jeszcze wtedy wiedział jak się takie sprawy załatwia, przeto Anglicy dali nam towar najsłabszy z możliwych. Deyna był drugim - po Jugosłowianinie Ivanie Golacu, który przeszedł kilka tygodni wcześniej z Partizana Belgrad do Southampton - piłkarzem z Europy Wschodniej, podpisującym kontrakt z zawodowym klubem angielskim. W sierpniu roku 1979 uczynił to Dragoslav Stepanović, reprezentant Jugosławii, znany trener w Bundeslidze, który przez kilka miesięcy był partnerem Deyny w Manchesterze.

Na lotnisku Ringway Kazika oczekiwali dziennikarze i grupa kibicow Manchesteru. Przywitano go jak prwadziwego mistrza, wiedząc wcześniej że Deyna dla Legii rozegrał ponad 400 meczy i strzelił ok.150 goli. 25 listopada po raz pierwszy włożył błękitną koszulkę Manchesteru City, w meczu z Ipswich Town. Stadion Maine Road wypełniony był po brzegi. Około 40 tys. widzów, z czego większość przyszła, by zobaczyć Deynę. Fani jednak, zamiast oglądać pokazy "Kaki" musieli przełknąć porażkę swojego zespołu. Manchester City uległ 1:2 ! Wiosną 1979 roku Kazik walnie przyczynił się do uratowania drużyny przed spadkiem, strzelając w ośmiu ostatnich meczach sezonu siedem goli. Nie upłynęło jednak wiele czasu, jak z czołówek gazet przeniósł się na ławkę rezerwowych. W Manchesterze mieszkał w dzielnicy Wilmslow, gdzie z żoną i synem zajmował mieszkanie w domku, który u nas nazywamy segmentem. Zawsze chciał grać w Anglii, zwłaszcza po meczu na Wembley. W powszechnej opinii dokonał wyboru najgorszego z możliwych (biorąc pod uwagę fakt, że miał w wieku 31 lat niewiele możliwości), jednak nigdy się do tego nie przyznał. Uważał, że zrobił dobrze wyjeżdżając do Manchesteru, bo choć nie stanowiło to ukoronowania kariery tak, by ranga klubu i jego osiągnięcia pasowały do mistrza, to jednak spełnił jedno z młodzieńczych marzeń - został pierwszoligowym piłkarzem angielskiego klubu. Najważniejszy problem stanowiło to, że Kazik nie miał cech typowych dla angielskiego futbolisty, a posiadał takie, jakich nie znali Anglicy, a przynajmniej absolutna większość klubowych partnerów. Deyna nie był szybki, nie wdawał się niepotrzebnie w walkę, raczej słabo grał głową. Głowę miał od myślenia, do odbijania piłki natomiast - tylko w ostateczności. Obsługiwał partnerów takimi podaniami, że ci wiele z nich marnowali, nie przewidując w ogóle takich zagrań. Nie znali ich z podręczników najlepszych w świecie brytyjskich teoretyków i nie pokazywali ich trenerzy. Patrzyli więc na nowego kolegę z komunistycznego kraju jak na człowieka dzikiego, który zdobył te wszystkie sukcesy, o jakich musieli słyszeć, w niezrozumiały dla nich sposób. Będąc w Anglii nie pisał do nikogo, i dla rodziny, którą bez wątpienia bardzo kochał, nie zrobił wyjątku. Nie lubił pisać, mówić, wolał grać. Kiedyś w Anglii odwiedził go Stefan Szczepłek (późniejszy autor książki "Deyna") powiedział do niego "Wiesz, oni nie bardzo wiedzą gdzie powinienem grać. Szukają mi pozycji i nie mogą znaleźć. Ja się z tego śmieję, ale czasami mam już tych głupków dość. Ostatnio wymyślili, że będę środkowym napastnikiem. Widzisz mnie tutaj w tej roli? Zadaniem środkowego na wyspach jest rozpędzenie się w kierunku bramki przeciwnika, na jego polu karnym wyskoczenie w górę i walnięcie łokciem stopera w twarz. Jemu mówią żeby to samo zrobił z tobą. Kiedy dochodzi do starcia, to jakby zderzyły się dwie lokomotywy. I ja mam to robić? Nigdy. Wyjeżdżam stąd niedługo, nie wiem tylko gdzie. Mogę jeszcze pograć we Francji lub w Stanach. Zastanowię się".

W Anglii mieszkał od listopada 1978 do stycznia 1981. W tym okresie drużyna Manchesteru City rozegrała 97 meczów ligowych. Deyna wystąpił tylko w 38, strzelił 12 goli. Jego partnerami byli między innymi reprezentanci Anglii i Szkocji - bramkarz Joe Corrigham - jeden z najlepszych kolegów w klubie, Mike Channon, Peter Barnes, Szkot Asa Hartford - jego główny rywal, hołubiony przez managera generalnego Tony Booka i trenera Malcolma Allisona, stoper Dave Watson, Colin Bell, Dennis Tueart, Phil Boyer oraz Szkot Willie Donachie. Brak miejsca w szerokiej kadrze Manchesteru City skłonił Kazika do szybkiego wyjazdu do USA, decyzję pomógł mu podjąć znowu Ted Miodonski, o którym po pewnym czasie nie powie dobrego słowa. Mieszkał w USA i tam sprowadził piłkarza z rodziną. Ostatni raz w błękitnej koszulce wystąpił 22 października 1980 roku w Manchesterze w meczu z Tottenhamem (3:1), a autorem ostatniej bramki był 19 kwietnia 1980 roku w meczu z Bristol 3:0.

Chociaż Deyna występował krótko w M.C. był niewątpliwie najlepszym i najbardziej uzdolnionym piłkarzem na tle całej drużyny niebieskich w latach 1978-81.

następna strona >>>   

2004-2024 © Ciniak. Projekt i realizacja: legionisci.com. Wszelkie prawa zastrzeżone.